Ruszyliśmy
na podbój wielowiekowego centrum Stambułu. Najpierw pokonaliśmy
most Galata, wiecznie oblegany przez wędkarzy. To dobre miejsce,
żeby spróbować ogarnąć geografię miasta. Przed nami Stare
Miasto, z ogromnymi meczetami, za nami najwyraźniej wybija się
wieża Galata, wieńcząca szczyt wzgórza. Po lewej rozciąga się
cieśnina Bosfor, a za nią już azjatycka część Stambułu. Pod
nami Złoty Róg, lub inaczej Halic, długa i wąska zatoka dzieląca
stary Stambuł od dzielnicy Galata.
Tu w Stambule wszystko jest historią, bardziej lub mniej składnie rzuconymi na
siebie warstwami kolejnych imperiów. Tak jak pałac prezydencki w
dawnym pałacu sułtanów osmańskich, w miejscu którego jeszcze
wcześniej wznosił się pałac cesarzy bizantyjskich. Stąd już
kawałek do Hagia Sophia. Bazylika chrześcijańska, później
meczet, który stał się wzorem dla innych tureckich meczetów.
Obecnie to muzeum, wejście kosztuje 30 lirów. Patrząc z bliska
dziwi trochę architektoniczny nieład, spowodowany wielowiekowymi
przebudowami. Z pewnego oddalenia konstrukcja nabiera dostojności.
Tu też dochodzimy do konkurenta bazyliki Hagia Sophia. Zupełnie
naprzeciwko jej stoi tysiąc lat młodszy meczet Sultanahmet,
nazywany Błękitnym Meczetem.
|
Hagia Sophia |
|
Błękitny Meczet |
Tu
zdarzyła nam się podobna sytuacja, jak w Konya. Dostaliśmy kartkę
z zapowiedzią wykładu. Prezentacja
miała przygotować „niewiernych” do zwiedzania Niebieskiego
Meczetu. Rzecz odbywała się w niewielkiej sali w raczej ustronnej
części kompleksu sakralnego. Dostaliśmy od organizatorów ciastka,
kawę, trochę faktów, trochę bajek, a miejscami, niestety,
ewidentną ściemę! Prezentacja dotyczyła zarówno meczetu sułtana
Ahmeta, jak i islamu ogólnie. Na przykład dowiedzieliśmy się, że
wydzielona na planie meczetu względnie niewielka przestrzeń dla
kobiet jest dla nich wielkim przywilejem. Samo to, że mogą się
modlić w meczecie przedstawiono jako przywilej... Meczet zwiedzaliśmy
z mieszanymi uczuciami, ale wielkie wnętrze wyłożone malowanymi
płytkami robi wrażenie.
Wznoszenie
wielkich meczetów było ambicją wielu sułtanów. W Stambule
natrafimy na kilka takich kompleksów sakralnych, często bardzo do
siebie podobnych.
|
Meczet Nuruosmanije |
|
Meczet Sehzade |
Inną
ciekawostkę, miasto w mieście, stanowi wielki bazar. My już trochę
obchodzeni po tureckich bazarach wiedzieliśmy, że wejście w ten labirynt porwać może na dłuższy czas, więc starając się kontrolować sytuację nie zapuściliśmy się głęboko. De facto już przejście jednej uliczki wystarczy,
żeby się dowiedzieć jak wygląda największy bazar w największym
mieście Turcji. Z jednej strony fascynująco prezentujące się produkty (elegancko usypane góry przypraw i
przysmaków itd itp), z drugiej strony ogromny ścisk - podobno w godzinach szczytu płynie się z tłumem...uff na szczęście nas to ominęło.
|
Rozkosz dla podniebienia, dla zębów już niekoniecznie...
Na tym zakończyliśmy naszą trwającą prawie miesiąc przygodę z Turcją. Mając w pamięci jakże traumatyczne przeżycia z przeprawy granicznej Gruzja - Turcja już dzień wcześniej zaopatrzyliśmy się w bilety autobusowe do Skopje. Przewoźnik macedoński, więc nareszcie można było dogadać się po polsku ;) Tym razem przejazd przez granice okazał się... zdecydowanie normalniejszy, nie zgubiliśmy autobusu, a nawet dojechaliśmy do celu! :)
Poprzedni etap wyprawy:
|
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz