Sierpień
2016. Miałem akurat do wykorzystanie parę wolnych dni, ale nie na
tyle dużo, żeby wyjechać gdzieś daleko. Nawet właściwie nie
było czasu na zaplanowanie dalszego wyjazdu. A gdyby tak w góry,
myślałem, ale żeby nie było szczególnie daleko? Przy okazji
jeszcze gdzieś, gdzie (dawno) nie byłem. No to wyszło na to, że
jadę w Sudety! A dokładnie po kolei: Góry Sokole, Rudawy
Janowickie, Karkonosze i Góry Izerskie. Tak samo jak w Norwegii
planowałem przemieszczać się z namiotem w plecaku z miejsca do
miejsca. Wyszukałem sobie szybko parę pól namiotowych, kupiłem
parę konserw i ruszyłem.
Coś mnie
skusiło na włóczęgowski tryb zwiedzania i postanowiłem większość
trasy w góry przejechać autostopem. W pojedynkę nawet sprawnie
idzie taka jazda przez Polskę, najtrudniejszy okazał się wyjazd z
Poznania. Co ciekawe, natrafiłem na paru autostopowiczów w pobliżu
węzła Komorniki, ale wszyscy wybierali się w kierunku Berlina. Po licznych
przesiadkach (raz nawet jechałem za darmo taksówką) dotarłem do
małej wioski o nazwie Radomierz, gdzieś przy drodze Bolków-Jelenia
Góra. Mój cel był kawałek dalej, ale nie spodziewałem się
dojechać tam autostopem. Po tylu godzinach siedzenia w samochodach
lub stania przy drodze całkiem chętnie się przeszedłem. W
Janowicach Wielkich uzupełniłem zapasy w sklepie i ruszyłem na
poszukiwanie pierwszego pola namiotowego.
Po pewnym
czasie, gdy wyszedłem poza zabudowania, zatrzymał się obok mnie
samochód. Starsi państwo zapytali dokąd się wybieram. Wymieniłem
nazwę pola namiotowego, ale nie wiedzieli dokładnie o jaki biwak
chodzi, mimo to zaproponowali podwózkę. Kierowca postanowił mnie
podwieźć do "Szwajcarki" (teraz to ja nie wiedziałem, o
co chodzi, ale zaryzykowałem). Po 10-minutowej przejażdżce
wysadzili mnie przy szosie, miałem jeszcze kawałek do przejścia
polno-leśną drogą. Na początku poczułem się zdezorientowany,
ale jak zobaczyłem tablicę:
Szwajcarka
okazała się całkiem malowniczo położonym schroniskiem, w lesie,
na skraju polany. Za budynkiem, na pochyłej łączce znajdowało
małe pole namiotowe. Samo schronisko wyglądało rzeczywiście
trochę szwajcarsko, ściany z bali i typowo alpejskie ornamenty. Jak
się okazało po przejrzeniu mapy, znalazłem się po drugiej stronie
Gór Sokolich, niż planowałem. Na marginesie, Góry Sokole to dość
dumna nazwa dla tego niewielkiego pasma. Są też nazywane Sokolikami. Jest też jedna, potoczna i mniej wzniosła nazwa, którą może ktoś odgadnie patrząc na zdjęć. Podpowiem, że rymuje się z Karkonosze...
Rozbicie
namiotu kosztowało niewiele. Oprócz mnie poza schroniskiem nocowała
jeszcze grupa harcerzy. Co ciekawe, wszyscy byli ubrani "po
cywilnemu". Wieczorem trochę hałasów dało się słyszeć, za
to później towarzystwo zdyscyplinowanie przestrzegało ciszy
nocnej.
Rano,
zostawiając jeszcze swoje klamoty na polu namiotowym, postanowiłem
się wybrać na Krzyżną Górę. Formacja skalna na szczycie tworzy
naturalną wieżę widokową, z której można wyjrzeć ponad
okoliczny las. No, może nie jest to aż tak naturalna wieża,
jeszcze w XIX wieku zamontowano stopnie i barierki, żeby można było
się dostać na szczyt skały.
Po powrocie
do Szwajcarki spakowałem namiot i siebie, i ruszyłem w dalszą
drogę. Chociaż moim celem tego dnia był Karpacz, najpierw
skierowałem się na wschód. Chciałem zahaczyć o Rudawy
Janowickie, pasmo niskich górek znane z dużej ilości skałek.
Większość z nich kryje się wśród świerkowo-bukowych lasów,
ale niektóre wystają ponad, jak np. Starościńskie Skały.
Rudawami mógłbym dojść prawie do głównego grzbietu Karkonoszy,
lecz nie zrobiłem tak ze względów praktycznych – nie miałem
wystarczającej ilości wody. Zszedłem szlakiem do wsi Strużnica,
mając nadzieję na znalezienie najmniejszego sklepu. Niestety, nie
udało się, tak samo jak i w następnej wiosce. Szczęśliwie parę
łyków mi zostało w butelce, bo na sklep natrafiłem dopiero w
Kowarach...
W oddali najwyższym szczytem jest Śnieżka. Tych parę kropek pod nią to Karpacz, mój cel tego dnia. |
W Kowarach natrafiłem na takie coś. Bardzo niemiecka architektura uzdrowiskowa. Obecnie jest tam szpital. |
Później
ruszyłem w kierunku Karpacza, najpierw polem, potem przez las. Droga
przyjemna, ale nic specjalnego. Do Karpacza dotarłem w okolicy Os.
Skalnego, stamtąd jeszcze ze 2 km do pola namiotowego. Po drodze
mogłem zobaczyć, jak bardzo zbliżyłem się do Śnieżki w ciągu
dnia.
Następnego
dnia wyruszyłem możliwie wcześnie na podbój właściwych gór.
Trochę postanowiłem zaszaleć, tzn. przejść Głównym Grzbietem
Karkonoszy aż do Szklarskiej Poręby. Na początek wybrałem szlak
nad Łomniczką, idąc najkrótszą trasą musiałem się zmierzyć z
dość stromym podejściem. Trochę męczące, biorąc pod uwagę, że
po drodze przez las nie można w żaden sposób oszacować, czy jest
się już bliżej celu, czy nie. Jakoś się doczłapałem do
Schroniska nad Łomniczką, gdzie zrobiłem sobie przerwę. Tutaj las
się zaczął trochę przerzedzać, już dość wyraźnie było widać
kosmiczne spodki obserwatorium na Śnieżce. Teraz szedłem już
szlakiem czerwonym – Głównym Szlakiem Sudeckim. Pewnie z tego
względu mijałem więcej ludzi. Podejście Kotłem Łomniczki było
strome, ale za to jakie widoki w nagrodę! Odwracając się mogłem
zobaczyć praktycznie całą moją trasę z poprzedniego dnia.
Betonowy most nad Łomniczką można by uznać za pozostałości pradawnej cywilizacji
|
Z czasem
droga zrobiła się trochę bardziej monotonna. Urozmaiceniem było
podejście pod Mały Szyszak (przechodzi się zboczem, lecz na szczyt
szlak nie dochodzi) i zejście do Przełęczy Karkonoskiej. Co mnie
zdziwiło, a nawet zbulwersowało, to czeska strona przełęczy.
Można tam dojechać autobusem lub samochodem, jest też duży
wybetonowany parking. Parę kroków dalej na szczęście znowu było bardziej swojsko.
Później szlak prowadzi płaskowyżem wśród łąk i kosodrzewiny. Ostatnim, niezbyt skądinąd ostrym podejściem, jest Szrenica. To szczyt górujący nad Szklarską Porębą, a z tej strony nie wyglądał wcale okazale. Później było już tylko w dół, ale żeby sobie odpocząć zatrzymałem się jeszcze w schronisku na Hali Szrenickiej. Później trochę nudno, idzie się szeroką, brukowaną drogą. Jeszcze jeden przystanek zrobiłem przy Wodospadzie Kamieńczyka, później już tylko pozostawało znaleźć kemping.
Pole
namiotowe było niestety najgłośniejsze z dotychczasowych (przy
potoku, praktycznie w samym centrum miasta), no i trochę brakowało
podstawowych wygód (płatny prysznic, brak papieru toaletowego). Na
plus wyszło, że z głośników puszczali moją ulubioną stację
radiową.
Następny
dzień to droga przez góry Izerskie. Celem był Świeradów-Zdrój.
W porównaniu z poprzednim dniem nagle znalazłem się w innym
świecie. Na szlaku nie spotykałem prawie nikogo, a teoretycznie
nadal byłem na Głównym Szlaku Sudeckim. Na początku drogi mogłem
jeszcze trochę popatrzeć na Karkonosze i wypatrzeć miejsca, które
odwiedziłem. Później zrobiło się mniej ciekawie, ale nadal
najciekawszy był wspomniany brak ludzi. Najpierw dłuższy kawałek
idzie się żwirową drogą wśród lasów. Później zaczynają się
atrakcje w postaci mokradeł. Niestety miejscami też sam szlak jest
podtopiony, więc moje buty mogły zażyć błotnej kąpieli. Jednak
według mapy przechodziłem przez Mokrą Przełęcz, więc nazwa
zobowiązuje ;) Błoto się skończyło na Polanie Izerskiej,
jednocześnie pojawiła się spora ilość ludzi. Byłem już w końcu
całkiem blisko Świeradowa, a czas przejścia wyszedł mi całkiem
niezły.
Krajobraz typowo izerski. |
Cały wyjazd był bardzo udany. Wymęczyłem się mocno, ale też o to chodziło.
Piękne zdjęcia oraz wspaniale miejsce jakim są Karkonosze :) - idealne miejsce aby wyciszyć się oraz zrelaksować moim zdaniem.
OdpowiedzUsuńDziękuję! I rzeczywiście nietrudno znaleźć tam spokojniesze zakątki.
UsuńGratuluję super przygody. Wrocław pozdrawia Poznań
OdpowiedzUsuń