piątek, 20 kwietnia 2018

Nie tylko Dolomity, czyli po włoskiej stronie Alp

Monte Bondone



Do Trydentu wybrałem się na początku kwietnia. Po zwiedzaniu miasta przyszedł czas na wypad w góry. Monte Bondone to właściwie nie jeden szczyt, lecz cały masyw górski na południowy-zachód od Trydentu. W informacji turystycznej dowiedziałem się, że na górze leży śnieg. Pomyślałem wtedy, że pewnie chodzi dopiero o wysokość ponad 2000 m n.p.m. W końcu jesteśmy na południe od Alp...


Najszybsza droga z centrum miasta na Monte Bondone prowadzi przez wieś Sardagna. Kto chce, może sobie skrócić pierwszy odcinek podjeżdżając do Sardagna kolejką gondolową – dolna stacja znajduje się kawałek od dworca autobusowego, przy moście San Lorenzo. Niezależnie od wyboru drogi „dla aktywnych” czy „dla leniwych” warto popodziwiać widoki z tarasu przy górnej stacji kolejki, to zdecydowanie najlepsza panorama Trydentu.


Sardagna jest właściwie częścią miasta, ale w pewnym stopniu zachował się tam klimat podgórskiej włoskiej wioski.





We Włoszech wszystkie szlaki w górach są czerwone (czy też biało-czerwone), więc trzeba się kierować numerami. Szlak 625 wiedzie najpierw między winnicami, kasztanowym gajem, a później wchodzi w las. Choć trudność nie jest zbyt wielka, podejście wymaga dobrej kondycji – cały czas stromo pod górkę. Udało się wejść na Corno, 1310 m n.p.m. Do końca nie wierzyłem, że może być tak źle z tym śniegiem. A tu za zakrętem niespodzianka.


Drogowskaz wskazywał prosto pod górkę na zaśnieżony stok, bez żadnej wydeptanej ścieżki. Właśnie tak poznałem główną niedogodność wyjazdu w góry w kwietniu. Bez lepszego obuwia czy też kijków nie dało się wiele zwojować.

Jedyna nadająca się w miarę do przejścia droga prowadziła do Vaneze. Z lewej i prawej leżały hałdy śniegu. Wioska robi wrażenie opustoszałego, górskiego kurortu - kilka domów, zamkniętych hoteli, pensjonatów i wyciąg narciarski. Właściwie nic dziwnego, bo ni to sezon zimowy, ni letni.


Pomimo braku większych zdobyczy była to ciekawa trasa, żeby się rozchodzić i zapoznać z okolicą. Szczególnie, że Vaneze w dół do Trydentu prowadzi całkiem malowniczy szlak.

Dolomiti di Brenta


Szukając jakiegoś punktu wypadowego w Dolomiti di Brenta (ciekawe, że nikt nie spolonizował tej nazwy) trafiłem do wioski Premione. Droga z Trydentu była całkiem ciekawa, na ostatnim odcinku jedzie się wzdłuż stromego kanionu Limaro, za którym otwiera się szeroka, zielona dolina otoczona wysokimi górami.

Okoliczne gminy określa się jako Giudicarie. Jako że te tereny były zawsze oddzielone przez trudno dostępne przełęcze i wąwozy, przez wieki utrzymywała się tam pewna autonomia i własna tożsamość. Są ośrodki turystyczne, parę hoteli i w każdej wiosce jakieś B&B, ale mimo wszystko turystyka tutaj nie przeważa. Dominują lasy, pastwiska, winnice, a wszystko to otoczone wysokimi górami, co w rezultacie daje całkiem idylliczny krajobraz. Dość charakterystyczne jest budownictwo, domy we wsiach są dość potężne, a otwarte poddasze służy jako spichlerz lub magazyn.





Po zameldowaniu natychmiast ruszyłem na szlak. Najpierw do Stenico, trochę większej wsi z malowniczym zamkiem. Jednak tak ciągnęło mnie w góry, że nie zostałem długo w Stenico. Za cel wybrałem sobie Malga Plaz. „Malga” to tutejsze określenie alpejskiej chaty. Podejście jest całkiem łatwe, właściwie większość czasu idzie się drogą. A widoki przy okazji naprawdę niezłe. Później szlak prowadzi kawałek przez las, aż dochodzimy na polanę.

Później szlak prowadzi znowu przez las. Tym razem wczesna wiosna okazała się być zaletą, bo dzięki brakowi liści mogłem podziwiać strome ściany po drugiej stronie doliny.


Po drodze coraz dłuższe odcinki szlaku były przysypane śniegiem, ale nie tak jak na Monte Bondone, jak byłem już wyżej niż tam. Ostatecznie postanowiłem przejść wyznaczony szlak, ale trochę skróciłem go ze względów czasowych. Moim planem było obejście tej dolinki, ale zrezygnowałem z zahaczenia o Malga Valandro (1871 m n.p.m.). Powolne kroczenie przez śnieg zajmuje sporo czasu, a do zmierzchu pozostało kilka godzin.

Tu będzie motyw edukacyjny uczenia się na własnej głupocie. Mimo wszystko nie polecam takich spacerów bez lepszego przygotowania, szczególnie jak szlak nie jest przetarty. Nawet trochę śniegu w niezbyt stromych górach może nieźle utrudnić życie. Teoretycznie widać, gdzie trzeba iść, ale wystarczy postawić nogę trochę za daleko w prawo lub lewo, żeby zacząć się lekko obsuwać.


Choć z drugiej strony... Widoki całkiem imponujące.





Podziwiając szczyty z dolin

Następnego dnia chciałem się dostać do Molveno. Było jasne, że nie da się przejść przy okazji przez góry. Szlak prowadził przez przełęcze leżące na wysokości 2400 m, co przy tej pogodzie i braku zimowego sprzętu było kompletną abstrakcją. Dolinny szlak nie był wcale nudny, warto było się przejść jeszcze raz przez Giudicerie.



Okolica trochę skojarzyła mi się z górami północnej Hiszpanii. Senne wioski z kamiennymi domami niemalże jak przy Camino Primitivo, chociaż w nieco lepszym stanie i mniej opustoszałe.


Za kościołem Madonna del Caravaggio szlak wchodzi w las i pnie się stopniowo w górę. W końcu dociera się do Jeziora Molveno. To całkiem spory akwen, takie tutejsze Morskie Oko. Może nie tak urokliwe, ale z drugiej strony wcale nie zatłoczone. Może to kwestia pory roku, ale przez godzinę nie spotkałem nikogo spacerującego wzdłuż jeziora.







Na północnym krańcu jeziora leży miejscowość o tej samej nazwie. Molveno jest typową górską miejscowością turystyczną. Tu też wyraźnie znalazłem się w momencie pomiędzy sezonami – zbyt wiele się nie działo. Samo miasteczko nie wydaje być się fascynujące, jednak pobliskie góry należą do najbardziej okazałych w paśmie Brenta.





Jedno jest pewne – trzeba się tam ponownie wybrać latem. Niemal wszystkie górskie schroniska w Dolomiti di Brenta otwierane są na początku w czerwca i działają do początku października.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz