Monte Bondone
Do Trydentu wybrałem się na początku kwietnia. Po zwiedzaniu miasta przyszedł czas na wypad w góry. Monte Bondone to właściwie nie jeden szczyt, lecz cały masyw górski na południowy-zachód od Trydentu. W informacji turystycznej dowiedziałem się, że na górze leży śnieg. Pomyślałem wtedy, że pewnie chodzi dopiero o wysokość ponad 2000 m n.p.m. W końcu jesteśmy na południe od Alp...
Najszybsza droga z
centrum miasta na Monte Bondone prowadzi przez wieś Sardagna. Kto chce, może sobie
skrócić pierwszy odcinek podjeżdżając do Sardagna kolejką
gondolową – dolna stacja znajduje się kawałek od dworca
autobusowego, przy moście San Lorenzo. Niezależnie od wyboru drogi
„dla aktywnych” czy „dla leniwych” warto popodziwiać widoki
z tarasu przy górnej stacji kolejki, to zdecydowanie najlepsza
panorama Trydentu.
Sardagna jest właściwie
częścią miasta, ale w pewnym stopniu zachował się tam klimat
podgórskiej włoskiej wioski.
We Włoszech wszystkie szlaki w górach są czerwone (czy też biało-czerwone), więc trzeba się kierować numerami. Szlak 625 wiedzie najpierw między winnicami, kasztanowym gajem, a później wchodzi w las. Choć trudność nie jest zbyt wielka, podejście wymaga dobrej kondycji – cały czas stromo pod górkę. Udało się wejść na Corno, 1310 m n.p.m. Do końca nie wierzyłem, że może być tak źle z tym śniegiem. A tu za zakrętem niespodzianka.
Drogowskaz wskazywał
prosto pod górkę na zaśnieżony stok, bez żadnej wydeptanej ścieżki.
Właśnie tak poznałem główną niedogodność wyjazdu w góry w
kwietniu. Bez lepszego obuwia czy też kijków nie dało się wiele zwojować.
Jedyna nadająca się w miarę do przejścia droga prowadziła do Vaneze. Z lewej i prawej leżały hałdy śniegu. Wioska robi wrażenie
opustoszałego, górskiego kurortu - kilka domów, zamkniętych
hoteli, pensjonatów i wyciąg narciarski. Właściwie nic dziwnego,
bo ni to sezon zimowy, ni letni.
Pomimo braku większych zdobyczy była to ciekawa trasa, żeby się rozchodzić i zapoznać z okolicą. Szczególnie, że Vaneze w dół do Trydentu prowadzi całkiem malowniczy szlak.
Dolomiti di Brenta
Szukając jakiegoś punktu
wypadowego w Dolomiti di Brenta (ciekawe, że nikt nie spolonizował
tej nazwy)
trafiłem do wioski Premione. Droga z Trydentu była całkiem
ciekawa, na ostatnim odcinku jedzie się wzdłuż stromego kanionu
Limaro, za którym otwiera się szeroka, zielona dolina otoczona
wysokimi górami.
Okoliczne gminy określa
się jako Giudicarie. Jako że te tereny były zawsze oddzielone
przez trudno dostępne przełęcze i wąwozy, przez wieki utrzymywała
się tam pewna autonomia i własna tożsamość. Są ośrodki
turystyczne, parę hoteli i w każdej wiosce jakieś B&B, ale
mimo wszystko turystyka tutaj nie przeważa. Dominują lasy,
pastwiska, winnice, a wszystko to otoczone wysokimi górami, co w
rezultacie daje całkiem idylliczny krajobraz. Dość
charakterystyczne jest budownictwo, domy we wsiach są dość
potężne, a otwarte poddasze służy jako spichlerz lub magazyn.
Po zameldowaniu
natychmiast ruszyłem na szlak. Najpierw do Stenico, trochę większej
wsi z malowniczym zamkiem. Jednak tak ciągnęło mnie w góry, że
nie zostałem długo w Stenico. Za cel wybrałem sobie Malga Plaz.
„Malga” to tutejsze określenie alpejskiej chaty. Podejście
jest całkiem łatwe, właściwie większość czasu idzie się
drogą. A widoki przy okazji naprawdę niezłe. Później szlak
prowadzi kawałek przez las, aż dochodzimy na polanę.
Później szlak prowadzi
znowu przez las. Tym razem wczesna wiosna okazała się być zaletą,
bo dzięki brakowi liści mogłem podziwiać strome ściany po
drugiej stronie doliny.
Po drodze coraz dłuższe
odcinki szlaku były przysypane śniegiem, ale nie tak jak na Monte
Bondone, jak byłem już wyżej niż tam. Ostatecznie postanowiłem
przejść wyznaczony szlak, ale trochę skróciłem go ze względów
czasowych. Moim planem było obejście tej dolinki, ale zrezygnowałem
z zahaczenia o Malga Valandro (1871 m n.p.m.). Powolne kroczenie
przez śnieg zajmuje sporo czasu, a do zmierzchu pozostało kilka
godzin.
Tu będzie motyw
edukacyjny uczenia się na własnej głupocie. Mimo wszystko nie polecam takich spacerów bez lepszego przygotowania,
szczególnie jak szlak nie jest przetarty. Nawet trochę śniegu w
niezbyt stromych górach może nieźle utrudnić życie. Teoretycznie
widać, gdzie trzeba iść, ale wystarczy postawić nogę trochę za
daleko w prawo lub lewo, żeby zacząć się lekko obsuwać.
Podziwiając szczyty z
dolin
Następnego dnia chciałem
się dostać do Molveno. Było jasne, że nie da się przejść przy
okazji przez góry. Szlak prowadził przez przełęcze leżące na
wysokości 2400 m, co przy tej pogodzie i braku zimowego sprzętu
było kompletną abstrakcją. Dolinny szlak nie był wcale nudny,
warto było się przejść jeszcze raz przez Giudicerie.
Okolica trochę
skojarzyła mi się z górami północnej Hiszpanii. Senne wioski z
kamiennymi domami niemalże jak przy Camino Primitivo, chociaż w
nieco lepszym stanie i mniej opustoszałe.
Za kościołem Madonna
del Caravaggio szlak wchodzi w las i pnie się stopniowo w górę. W
końcu dociera się do Jeziora Molveno. To całkiem spory akwen,
takie tutejsze Morskie Oko. Może nie tak urokliwe, ale z drugiej
strony wcale nie zatłoczone. Może to kwestia pory roku, ale przez
godzinę nie spotkałem nikogo spacerującego wzdłuż jeziora.
Na północnym krańcu jeziora leży miejscowość o tej samej nazwie. Molveno jest typową górską miejscowością turystyczną. Tu też wyraźnie znalazłem się w momencie pomiędzy sezonami – zbyt wiele się nie działo. Samo miasteczko nie wydaje być się fascynujące, jednak pobliskie góry należą do najbardziej okazałych w paśmie Brenta.
Jedno jest pewne –
trzeba się tam ponownie wybrać latem. Niemal wszystkie górskie
schroniska w Dolomiti di Brenta otwierane są na początku w czerwca
i działają do początku października.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz