Gdy dojechałem na paryski dworzec Bercy było już porządnie ciemno. Pozostawało tylko dostać się metrem do hostelu. Po przejażdżce z przesiadką dotarłem nas stację Jaures, z której miałem już tylko parę kroków do celu. Miejsce noclegu okazało się być właściwie pubo-hostelem, co trochę mnie zdziwiło. Najważniejsze, że
schludnie, czysto, a kuchnia dostępna dla gości jak w każdym
porządnym hostelu. Nie siedziałem za długo, nie chcąc marnować czasu ruszyłem na wieczorny spacer.
Najpierw przeszedłem się
wzdłuż Bassin
de la Villette, szerokiego kanału w północno-wschodniej części Paryża. Ciekawe, czemu życie w miastach tak chętnie
skupia się nad wodą? Z czasem kanał się zwężył, a ja dotarłem
do dużego parku, w którym również kwitło wieczorne życie. Park
la Villette utrzymany jest w stylu przemysłowym. Nowoczesne instalacje i wielka zabytkowa hala produkcyjna nie są czymś, z czym w pierwszej chwili kojarzy się Paryż. Dla mnie była to zapowiedź różnorodności tego miasta.
Postanowiłem
pochodzić jeszcze trochę paryskimi ulicami. Idąc Rue de Villette byłem
pod wrażeniem, że nawet w takiej odległości od centrum można
natrafić na tętniące życiem knajpy. Jakby cały Paryż był jednym wielkim centrum... Później dotarłem na Belleville, wszystko
wydawało mi się tam trochę bardziej zapuszczone, ale nadal żywo.
Hipsterskie
bary przeplatają się z dziesiątkami azjatyckich restauracji. Też pewnie ze względu na panującą wszędzie wesołą atmosferę piątkowego wieczoru tak mi się wszystko podobało.
Co się jeszcze tyczy
hostelu, w Paryżu spotkałem się z największymi do tej pory trudnościami z
rezerwacją. Hostele wymagają w większości karty
kredytowej, co w praktyce wygląda tak, że serwisy w stylu booking
lub hostelworld akceptują użycie karty debetowej, ale paru
godzinach lub dniach przychodzi mail, że obsługa nie może
zweryfikować mojej karty. Zabezpieczają się tak na przypadek, jak
gość nie przyjedzie i nie anuluje rezerwacji. Tylko z karty
kredytowej mogą pobrać karną opłatę, z debetowej już nie. W
większości przypadków dla prowadzących hostele nie jest to aż
tak istotne, ale widać w Paryżu to już standard. W każdym razie,
udało mi się dostać miejsce dopiero w trzecim rezerwowanym
hostelu.
Nocleg w hostelu okazał się być całkiem spokojny, a odgłosy z baru na parterze praktycznie nie dochodziły do sali sypialnej. Pełen sił mogłem spędzić cały dzień na mieście. Na początek wybrałem się do pobliskiego parku Buttes-Chaumont.
W sobotnie przedpołudnie biega tam tyle ludzi, że istnieje ryzyko
bycie stratowanym. To jeden z większych parków w Paryżu. Łatwo go
namierzyć na mapie, bowiem kształtem przypomina... croissanta :)
Miejsce warte polecenia, bo nagle w środku miasta można natrafić
wysokie wzgórza, skały i most wiszący.
Z
pobliskiej stacji metra ruszyłem w dalszą drogę. Bilet dzienny
kosztuje 7,50€, akurat pasował idealnie do mojego intensywnego planu zwiedzania. Wysiadłem na placu Blanche. To tutaj znajduje się
słynny kabaret Moulin Rouge. Jak nic rzeczywiście stoi tam wiatrak,
a w dodatku całkiem czerwony. Ogólnie całą okolicę można
określić jako... mocno zabarwioną erotycznie. Po drodze na plac
Pigalle mijałem pełno klubów ze striptizem, sex shopów, itd. No
cóż, widocznie w żadnym wielkim mieście nie może zabraknąć czegoś takiego.
Dalej
postanowiłem odwiedzić Montmartre, niegdysiejszą dzielnicę
paryskich artystów. Dziś pewnie mało który z nich może sobie
pozwolić na mieszkanie tam, ale turyści zaglądają tam
chętnie. Montmartre leży na dość wysokim wzgórzu, którego
zwieńczeniem jest Bazylika Sacre-Coure. Ze względu na naprawdę strome
podejście równolegle do schodów zbudowano nawet kolejkę linowo-terenową. Nieważne w jaki sposób, ale na pewno warto wybrać się na szczyt, ponieważ widoki sprzed
kościoła są imponujące. No, może nie widać stąd Wieży
Eiffla, ale ogólnie większa część Paryża prezentuje się jak na dłoni.
Następnie
pojechałem metrem na plac de Gaulle'a, zobaczyć Łuk Triumfalny.
Trzeba przyznać, okazał się być większy niż przypuszczałem.
Budowla ma 51 metrów wysokości... Za opłatą można wejść na
dach. W Paryżu są jeszcze dwa łuki triumfalne, ale o nich później.
Architektoniczne
zainteresowanie sprawiło, że jako następny przystanek wypatrzyłem
dzielnicę La Defense. Leży ona kawałek poza obrębem starego
Paryża. Jest swego rodzaju przyczółkiem współczesnej
architektury. Pełno tu szklanych biurowców... Co się tyczy samego
projektu, to wszystko stanowi przydłużenie osi Luwr-Pola
Elizejskie-Łuk Triumfalny. Główna aleja przeznaczona jest
wyłącznie dla pieszych, co się w nowoczesnych centrach rzadko zdarza, a na jej zakończeniu wznosi się
monumentalny Wielki Łuk (Grande Arche), dwa razy wyższy od tego na
placu de Gaulle'a.
Wracając
do centrum musiałem zahaczyć też o najbardziej znaną na świecie
i chyba najdłużej stojącą tymczasową instalację – Wieżę
Eiffla. ;) Konstrukcja wzniesiona z okazji wystawy światowej w 1889 miała zostać rozebrana po 20 latach. Wysiadłem na stacji
Motte-Picquet – Grenelle,
żeby móc obejrzeć wieżę z perspektywy Pól Marsowych. Zbliżając
się do niej mijałem coraz większą ilość ludzi, ale
największy tłum to chętni do wjechania na górę. Z tej przyczyny
z bliska wieża ma trochę mniej uroku.
Wieża
Eiffla zaliczona, więc postanowiłem się trochę przejść bez
pomocy metra. Wybrałem się na Champs-Elysses – Pola Elizejskie.
To podobno najważniejsza aleja miasta. Może to kwestia subiektywna,
ale ulica nie zrobiła na mnie aż takiego wielkiego wrażenia –
porównywalnie do berlińskiej Unten den Linden. W drodze w kierunku
Luwru natrafiam na Wielki i Mały Pałac (Grand Palais, Petit Palais) -pawilony wystawowe, które zostały zbudowane z okazji wystawy światowej w 1900. Pomiędzy nimi akurat musiało się odbywać
jakieś wydarzenie kulturalne. Wszędzie stały trudne do identyfikacji
współczesne instalacje, a z fontann tryskała zielona woda!
Za
placem de la Concorde, który można rozpoznać dzięki egipskiemu
obeliskowi, zaczynają ogrody Luwru. To kolejny turystyczny punkt,
gdzie nie da się nie trafić na tłum ludzi. Jednak wychylając się
trochę ponad można zauważyć z jakim geniuszem został ten Paryż
urządzony. W jednej linii ten obelisk, przycięte, kanciaste drzewa
na Polach Elizejskich, Łuk na placu de Gaulle'a i wieżowce w
dzielnicy Il Defense w oddali, wszystko paradoksalnie pasuje do
siebie.
A
idąc w drugą stronę natrafiamy na najstarszy i najmniejszy zarazem paryski
łuk triumfalny – Carrousel. Za nim już Muzeum Luwru ze szklaną
piramidą.
Z
klasyków pozostawało mi jeszcze zobaczyć Katedrę Notre-Dame, znajdującą się w najstarszej części miasta, na wyspie Île de la Cité. Ruszyłem brzegiem Sekwany. Jedną z paryskich ciekawostek są budki
wzdłuż bulwarów, w których działają mini-antykwariaty.
Sprzedaje się tam książki, stare plakaty, czasopisma, pocztówki.
Katedra
nie wydaje się ogromna, ale za to kolejka do niej zdecydowanie tak.
Zdecydowanym plusem jest, że postanowiono nie zarabiać tutaj na
biletach i wstęp jest za darmo. Wrażenie też robi fakt, że
katedra Notre-Dame została zbudowana w średniowieczu, podczas gdy
np. te w Kolonii, Pradze, czy Mediolanie ukończono dopiero w XIX wieku. We
wnętrzu panuje nastrojowy półmrok.
Następnie
zahaczyłem o dzielnicę La Marais. Gdy wysokie czynsze i ciekawskie
tłumy wyrzuciły paryskich artystów najpierw z Montmartre'u, a potem
z Montparnasse'u, wielu zdecydowało się osiąść tutaj. Ciekawość
zawiodła mnie jeszcze do Centrum Pompidou. Pomimo początkowych
protestów, wzniesiona 40 lat temu budowla weszła do grona symboli
Paryża. Gdy po wyjściu z jakiejś wąskiej uliczki trafia się na
tę ogromną bryłę z plątaniną rur, można pomyśleć, że
właśnie wylądował tu statek kosmiczny z innej planety. Wygląda na to, że jednak wylądował we właściwym miejscu, a paryżanie i przyjezdni zdążyli się z nim oswoić.
Po
spędzonej w barze przerwie od chodzenia wybrałem się jeszcze
zobaczyć parę miejsc. W międzyczasie zdążyło się ściemnić.
Pomiędzy Placem Vendome a Operą Garnier natrafiłem na dość ekskluzywny zakątek miasta. Dookoła 5-gwiazdowe hotele i sklepy z biżuterią.
Sama opera też przypomina wyrób jubilerski. Nic dziwnego, że
architekt Charles Garnier był jednym z artystów protestujących przeciw budowie
surowej, żelaznej wieży Eiffla.
Następnie wróciłem w okolicę Île de la Cité. Miałem
jeszcze chęć zobaczyć Katedrę Notre-Dame z nocnymi iluminacjami.
Później
pozostała już droga na dworzec Bercy. Z wizyty w stolicy Francji przywiozłem następujące wnioski:
1. Jesień jest idealną porą na odwiedzenie Paryża. Turystów wprawdzie nie brakuje, ale ich liczba aż tak nie przeszkadza zwiedzaniu.
2. 24 godziny to mało, chociaż da się tak zobaczyć parę ważniejszych miejsc. Na pewno nikt pożałuje kilkudniowego pobytu. Paryż jest na tyle różnorodny, że każdy znajdzie tam coś dla siebie.
3. Urok Paryża kryje się również pomiędzy tymi głównymi atrakcjami. Z tego powodu warto poświęcić trochę czasu po prostu na pochodzenie po mieście. :)
MR
Zgadzam się z wnioskami. Zarówno jesień jak i zima są bardzo dobrymi porami na odwiedzenie stolicy Francji. Masz rację, doba to za mało na Paryż, jednak warto zobaczyć to miasto na własne oczy, nawet jeśli ma to być tylko chwila :)
OdpowiedzUsuńParyż to taki kogel-mogel. Mnie akurat nie pociągają te nowoczesne wtrącenia jak abstrakcyjne uliczne kompozycje czy Centrum Pompidou. Ale wszystko jest kwestią gustu. To miasto szczególnie wieczorem ma swój niepowtarzalny urok.
OdpowiedzUsuń