Już sama podróż z Tangeru do Rabatu okazała się pozytywnym zaskoczeniem. Pociąg w zupełności przypominał nasze TLK. Na trasie złapał godzinne opóźnienie (zamiast trzech godzin jechaliśmy cztery), ale to tylko dlatego, że musiał przepuszczać inne pociągi. Norma. Mijane okolice miały charakter półpustynny, chociaż trafiały się i zielone miejsca np. eukaliptusowy las. W pociągu nikt oczywiście nie sprzedawał piwa, ale słodycze i wodę owszem. Bilet drugiej klasy kosztował 101 dirhamów, co w przeliczeniu daje obecnie około 40 zł.
Już na pierwszy rzut oka różnica pomiędzy Tangerem a Rabatem jest spora. W stojącej na widocznie lepszym poziomie ekonomicznym stolicy turystyka nie odgrywa na tyle kluczowej roli, aby zwiedzający nie mógł spokojnie przejść od punktu A do punktu B. Pomimo że jest to swego rodzaju orientalna ciekawostka (męcząca, acz ciekawostka), odetchnęłam z ulgą.
Budynek dworca |
Brama medyny |
Żebyście mnie źle nie zrozumieli, w Rabacie są bezdomne koty, po prostu jest ich mniej niż w innych miastach. |
W mieście koniecznie trzeba się przejść wzdłuż wybrzeża, ale nie oceanu, a rzeki. Rozpościera się stamtąd piękny widok na bliźniacze miasto Rabatu, czyli Sala. Oprócz tamtejszej medyny liczącej sobie wieleset lat rzuca się w oczy nowoczesne osiedle z elegancką modernistyczną architekturą.
Medyna w Sala. A rzekę Wadi Bu Regreg jak widać można przepłynąć nawet na desce :)
Rzeka Wadi Bu Regreg, a w tle nowe zabudowania Sale.
Wracając jeszcze do samego nabrzeża trzeba nadmienić, że kwitło tu prawdziwie wesołe życie. Dorośli spacerowali, rozmawiali, spotykali się ze znajomymi, grali w piłkę, dzieciaki zaś jeździły samochodzikami i bawiły się w wesołym miasteczku (tak, było i wesołe miasteczko!). Można było kupić świeżutką lemoniadę z trzciny cukrowej czy sok. Odniosłam wrażenie, że w tym okresie roku (wrzesień) mają tu więcej pomarańczy niż są w stanie przetworzyć.
Droga na Kazbah
Z Kazbah prostą drogą można dojść do plaży (Plage de Rabat) - spora, piaszczysta, z parasolkami (acz siedzieli tam głównie miejscowi), z wypożyczalnią desek do surfowania (okazało się, że Rabat jest miejscem ściągającym surferów) i knajpkami. Ludzi opalających się w bikini czy kąpielówkach nie widziałam, ale atmosfera była wyczuwalnie luźniejsza niż w Tangerze.
Poza tym można się tu napić świeżutkich soków. Szklanka pomarańczowego kosztowała 7 dh (~2,70 zł), a lemoniada cytrynowa 3 dh (~1,15 zł). Najbardziej charakterystycznym napojem Maroko są jednak nie soki, a mięta. Do kawy zaś podaje się szklankę wody, przy czym zazwyczaj jest to kranówa, więc pije się na własną odpowiedzialność.
W Rabacie znajduje się także główny pałac króla. Dla uściślenia ma on rezydencję w większości dużych miast Maroka, ale to właśnie w stolicy jest ta najważniejsza. Cały jej teren otoczono murem, a każde wejście chroni kilku policjantów. To właśnie od jednego z nich (po nieświadomej próbie wdarcia się do pałacu główną bramą) wiem, że jest część otwarta dla zwiedzających. Trzeba przy tym dodać, że policjant był bardzo miły i wyrozumiały, nie dość, że nie krzyczał, to nawet wytłumaczył łamanym angielskim (trzeba w końcu przysiąść nad tym francuskim!), jak można tam dojść. Z braku czasu nie udało się, ale super, że taka możliwość w ogóle istnieje.
Rabat okazał się być prężnie rozwijającym się nowoczesnym miastem, z przepięknym wybrzeżem i "starówką". Każdy znajdzie tu coś dla siebie. Miejsce zdecydowanie warte polecenia.
Na koniec żeby nie było tak kolorowo (a może po prostu bardziej realistycznie) ważne ostrzeżenie! Chyba że to ja mam tak wyjątkowego pecha... Nie ważne jak dobre opinie ma hostel, jak ładnie i czysto się prezentuje, zawsze trzeba wziąć pod uwagę, że mogą tam czyhać miliony maleńkich potworów... Trudno się przed tym ustrzec (no chyba, żeby wziąć własną karimatę, śpiwór/prześcieradło, a najlepiej jeszcze materac, co wydaje się mało wykonalne, szczególnie gdy podróżuje się tylko z małym plecakiem), toteż przynajmniej trzeba się wyposażyć w porządną apteczkę, tym bardziej, że lekarstwa w Maroku do najtańszych nie należą.
Na koniec żeby nie było tak kolorowo (a może po prostu bardziej realistycznie) ważne ostrzeżenie! Chyba że to ja mam tak wyjątkowego pecha... Nie ważne jak dobre opinie ma hostel, jak ładnie i czysto się prezentuje, zawsze trzeba wziąć pod uwagę, że mogą tam czyhać miliony maleńkich potworów... Trudno się przed tym ustrzec (no chyba, żeby wziąć własną karimatę, śpiwór/prześcieradło, a najlepiej jeszcze materac, co wydaje się mało wykonalne, szczególnie gdy podróżuje się tylko z małym plecakiem), toteż przynajmniej trzeba się wyposażyć w porządną apteczkę, tym bardziej, że lekarstwa w Maroku do najtańszych nie należą.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Poprzedni etap wyprawy
Tanger
Następny etap wyprawy
Marrakesz
Człowiek od razu się lepiej czuję, gdy taki swojski pociąg zobaczy:P i jeszcze opóźnienia jak w Ojczyźnie!:P Niesamowicie jasne (wręcz białe) są te wszystkie budynki co wygląda ciekawie:) Pozdrawiam, Biały Puch
OdpowiedzUsuńRabat taki mało rozreklamowany, a tu się okazuje że warto go odwiedzić. Super tekst, czekam z niecierpliwością na następny odcinek! :)
OdpowiedzUsuń