niedziela, 5 października 2014

Autostopem do Szkocji!

Wczesną wiosną bieżącego roku wyruszyliśmy autostopem z Bydgoszczy do Szkocji (i nie mamy tu na myśli podbydgoskiej wsi o tejże nazwie:).

Planowana trasa: Bydgoszcz – Edynburg (2060 km)
Przebyta trasa: Bydgoszcz – Newcastle (1900 km)
Podróż zajęła nam trzy dni.

Pierwszego dnia dotarliśmy do miejscowości Goch znajdującej się tuż przy niemiecko-holenderskiej granicy – pokonaliśmy 960 km. Spaliśmy na ławce w parku, było cicho, spokojnie i nawet względnie ciepło.
Drugiego dnia pokonaliśmy 800 km przemierzając Holandię, Belgię, Francję oraz Anglię, gdzie osiągnęliśmy okolice Leeds. Noc częściowo spędziliśmy w tirze, a częściowo na stacji benzynowej.
Trzeciego dnia ledwo udało nam się pokonać ostatnie 300 km i tym samym dotrzeć do Szkocji... ale po kolei.

Szkocja? Nie, to okolice Goch:)
Trasa, którą sobie wyznaczyliśmy pozornie była bardzo prosta. Należy jednak pamiętać – jeśli w grę wchodzi autostop...na myśl przychodzą mi słowa Forresta Gumpa -  „Życie (tu wstawmy „autostop”) jest jak pudełko czekoladek. Nigdy nie wiesz, na co trafisz”.
Po drodze nie spotkaliśmy innych autostopowiczów, ani jednej osoby. Fakt, pora nie wakacyjna, w Polsce było jeszcze zimno...zimno na tyle, że zabranie dodatkowych bluz oraz zimowych kurtek uznaliśmy za jeden z genialniejszych pomysłów! Zamarzając pod Żninem Gdy zamarzaliśmy stojąc 2 godziny w Żninie zatrzymał się kierowca, który „normalnie nigdy nie zabiera stopowiczów, ale...” i czasem tak to już ze stopem jest :). Do Poznania dotarliśmy dzięki entuzjaście „proroka” J. P. Jacksona, a na granicę polsko-niemiecką podwiózł nas kierowca tira pochodzący z Kurdystanu. Pod Berlinem udało nam się złapać transport aż do Goch! Przez Holandię przejechaliśmy ekspresowo, nie czekając w jednym miejscu dłużej niż 15 min. Właściwie to dobra passa skończyła się dopiero pod Gent w Belgii. Tam utkwiliśmy na parkingu z zamkniętą (jak się później okazało) restauracją. Ruch minimalny i na dodatek żadna z osobówek nie jechała do Francji, a ciężarówki zjeżdżały tu głównie w celu odbycia wielogodzinnej pauzy. Było słabo... Po trzech godzinach naszego kwitnięcia obudził się jeden z kierowców TIR-ów. Zagadaliśmy. Okazało się, że Polak:). Czasem autostopu się nienawidzi, a czasem się go kocha. Pan Irek ruszał za godzinę i zaoferował podwózkę aż do Calais, czyli dokładnie tam, gdzie chcieliśmy dotrzeć! Wysadził nas w części przemysłowej wolnej od kamer, aby przypadkiem nikt nie posądził go o przewożenie nielegalnych imigrantów (z którymi, jak się dowiedzieliśmy, jest tu ogromny problem). Kanału La Manche nie pokonaliśmy stopem:). Kupiliśmy bilet na prom. Usiedliśmy tam przy jednym ze stolików i gapiliśmy się przez okno na pogłębiającą się ciemność. A tu nagle...dosiada się do nas pan Irek! Był w szoku, że tak szybko się ze wszystkim ogarnęliśmy:). Z promu wyjechaliśmy już razem z nim i w tym jakże doborowym towarzystwie pokonaliśmy jeszcze połowę Anglii! Pod Leeds czekaliśmy dobre dwie godziny aż zatrzymała się pani z Irlandii i zabrała nas pod Newcastle. Czuć już było Szkocję a zegarek wskazywał dopiero 10. Wielki parking ze stacją benzynową, restauracją, czyli po prostu idealne miejsce... Byliśmy pełni nadziei, więcej, byliśmy przepełnieni nadzieją.... Spędziliśmy tu 6 godzin, z czasem zastanawiając się coraz intensywniej czy to my już tak marnie wyglądamy, czy to po prostu autostop w Anglii nie funkcjonuje. Byliśmy zaledwie 150 km od celu... zaczęło padać...starsze małżeństwo (po wcześniejszym zapytaniu) podwiozło nas do Newcastle, gdzie wsiedliśmy w autobus do Edynburga. Tam uczciliśmy naszą podróż w pubie wśród bluesowych dźwięków. Podjechaliśmy jeszcze kawałek na północ, ale to już z Karolą i Gregiem...Perth...jesteśmy!

Taki transport złapaliśmy przez kanał La Manche.
Calais. Widok z promu.
A tu ugrzęźliśmy na prawie 6 godzin. 
Tak, Newcastle bardzo nam się podobało.
Uwaga, uwaga - Newcastle Castle:)!
Wlokąc się za fragmentem mostu i jego obstawą.

Edynburg. Od wieków pełni funkcję stolicy Szkocji. Warto wspomnieć o nietypowej topografii Starego Miasta. Część ulic znajduje się nawet kilkanaście metrów wyżej od innych. Jest to spowodowane znacznym zróżnicowaniem wysokości terenu. Zdarza się, iż kamienica znajdująca się przy skrzyżowaniu dwóch ulic może mieś dwa wejścia: jedno na parterze, a drugie na 5. piętrze. Szczególny klimat miasta tworzą także wzniesione z piaskowca gmachy. Najlepszym zaś miejscem do podziwiania panoramy Edynburga jest według nas Calton Hill...oczywiście pod warunkiem braku mgły:).

Widok z George IV Bridge - "mostu" nad niżej położoną ulicą.
Widok z Calton Hill.
...a tak się to prezentuje podczas typowej mgły.
Malownicza Cockburn Street.
Charakterystyczna dla Szkocji kamienna architektura.
Old Calton Cemetery.
Świątynia upadłego anioła.
Przy ulicy Cowgate.
Osobliwy antykwariat.
Gdzieś między Starym a Nowym Miastem.
Widok ze Starego Miasta na pomnik Waltera Scotta.
Victoria Street- dwupoziomowa ulica.

Szkocja. Niesamowity kraj! Pełen ciągle żywych tradycji, zapierających dech w piersiach krajobrazów oraz whisky;). Nie jest niczym niezwykłym zobaczyć tu na co dzień mężczyzn w kiltach, czy usłyszeć dźwięk dud (co niektórych Szkotów doprowadza już do szewskiej pasji...), a w użyciu są wciąż szkockie nazwy geograficzne, jak na przykład: loch - jezioro, ben - góra, glen - dolina.

Love. Perth.
Typowy szkocki cmentarz.
Szkocka rasa wyżynna.
Jedna z odmian sekwoi w parku w Scone.
Szkockie krajobrazy.
Dunsinane Hill - w tym miejscu miała stać twierdza Makbeta.
Uliczka w Forfar.
Broughty Castle, Dundee.
Rezerwat The Hermitage.
Wodospady w Hermitage.
Oto dowód, że szkockie skąpstwo jest mitem:)
I kolejny szkocki pejzaż.
Żonkile - wiosną w Szkocji są niemalże wszędzie.

Droga powrotna. W Edynburgu złapaliśmy na stopa samolot do Weeze:), a stamtąd już klasycznym autostopem przez całe Niemcy i pół Polski do domu.

A to już w drodze powrotnej łapiąc stopa pod Dortmundem.


1 komentarz: