wtorek, 10 października 2017

Rabat



Już sama podróż z Tangeru do Rabatu okazała się pozytywnym zaskoczeniem. Pociąg w zupełności przypominał nasze TLK. Na trasie złapał godzinne opóźnienie (zamiast trzech godzin jechaliśmy cztery), ale to tylko dlatego, że musiał przepuszczać inne pociągi. Norma. Mijane okolice miały charakter półpustynny, chociaż trafiały się i zielone miejsca np. eukaliptusowy las. W pociągu nikt oczywiście nie sprzedawał piwa, ale słodycze i wodę owszem. Bilet drugiej klasy kosztował 101 dirhamów, co w przeliczeniu daje obecnie około 40 zł. 

Rabat był szokiem numer dwa. Już na dworcu zauważyłam, że dużo więcej kobiet nie nosi tu chust na głowach. Po wyjściu z budynku nikt nie rzucał się na przyjezdnych z okrzykiem "taxi", czy jakimkolwiek innym, a w drodze do hostelu nie zaczepiano, ani nie wciskano produktów, nawet w medynie. Ta też jakby inna - uliczki szersze, czystsze i nie szwenda się po nich tyle bezdomnych kotów. 
Już na pierwszy rzut oka różnica pomiędzy Tangerem a Rabatem jest spora. W stojącej na widocznie lepszym poziomie ekonomicznym stolicy turystyka nie odgrywa na tyle kluczowej roli, aby zwiedzający nie mógł spokojnie przejść od punktu A do punktu B. Pomimo że jest to swego rodzaju orientalna ciekawostka (męcząca, acz ciekawostka), odetchnęłam z ulgą. 

Budynek dworca
Brama medyny
Żebyście mnie źle nie zrozumieli, w Rabacie są bezdomne koty, po prostu jest ich mniej niż w innych miastach.

W mieście koniecznie trzeba się przejść wzdłuż wybrzeża, ale nie oceanu, a rzeki. Rozpościera się stamtąd piękny widok na bliźniacze miasto Rabatu, czyli Sala. Oprócz tamtejszej medyny liczącej sobie wieleset lat rzuca się w oczy nowoczesne osiedle z elegancką modernistyczną architekturą.


Medyna w Sala. A rzekę Wadi Bu Regreg jak widać można przepłynąć nawet na desce :)

Rzeka Wadi Bu Regreg, a w tle nowe zabudowania Sale.





Wracając jeszcze do samego nabrzeża trzeba nadmienić, że kwitło tu prawdziwie wesołe życie. Dorośli spacerowali, rozmawiali, spotykali się ze znajomymi, grali w piłkę, dzieciaki zaś jeździły samochodzikami i bawiły się w wesołym miasteczku (tak, było i wesołe miasteczko!). Można było kupić świeżutką lemoniadę z trzciny cukrowej czy sok. Odniosłam wrażenie, że w tym okresie roku (wrzesień) mają tu więcej pomarańczy niż są w stanie przetworzyć. 



Marokańskie miasta (choć nie tylko, rzecz dotyczy ogólnie północnej Afryki) oprócz m.in. wspomnianej już niejednokrotnie medyny łączy także kazbah. J
est to ogrodzona murem część miasta, zlokalizowana na wzniesieniu i pełniąca w przeszłości rolę fortecy. Zazwyczaj znajdowała się tam także siedziba władcy.  

Droga na Kazbah


Na pierwszym planie pan sprzedający chipsy, a na drugim, niestety mało widoczna, pani ze strzykawką. Tak, z wielką strzykawą! Napisałam wcześniej, że w Rabacie nie zaczepia się turystów. Ogólnie tak, ale... w pierwszej chwili odsunęłam się, kiedy do mnie podeszła, jak na widok każdego, kto by zbliżał się do mnie ze strzykawką. Okazało się, że chodziło o tatuaż z henny :).



Z Kazbah prostą drogą można dojść do plaży (Plage de Rabat) - spora, piaszczysta, z parasolkami (acz siedzieli tam głównie miejscowi), z wypożyczalnią desek do surfowania (okazało się, że Rabat jest miejscem ściągającym surferów) i knajpkami. Ludzi opalających się w bikini czy kąpielówkach nie widziałam, ale atmosfera była wyczuwalnie luźniejsza niż w Tangerze.


Czas powrócić do medyny. W tutejszej jest jedna bardzo fajna ulica - Avenue Mohammed V. Znajduje się tam pełno budek i mini knajpek z tanim jedzeniem. Dominują fast foody (to fascynujące jak niesamowicie rozprzestrzeniły się i jaką popularność zyskały) i jak 
na fast foody przystało wszystkie nazwy zarówno dań, jak i samych knajp napisane zostały po angielsku. Przy czym ten angielski zachwyca niczym świeżutkie marokańskie pomarańcze :D -> "Snack Spid way", "Sandwish", "Chickeen burger" itd itp.

Poza tym można się tu napić świeżutkich soków. Szklanka pomarańczowego kosztowała 7 dh (~2,70 zł), a lemoniada cytrynowa 3 dh (~1,15 zł). Najbardziej charakterystycznym napojem Maroko są jednak nie soki, a mięta. Do kawy zaś podaje się szklankę wody, przy czym zazwyczaj jest to kranówa, więc pije się na własną odpowiedzialność. 


W Rabacie znajduje się także główny pałac króla. Dla uściślenia ma on rezydencję w większości dużych miast Maroka, ale to właśnie w stolicy jest ta najważniejsza. Cały jej teren otoczono murem, a każde wejście chroni kilku policjantów. To właśnie od jednego z nich (po nieświadomej próbie wdarcia się do pałacu główną bramą) wiem, że jest część otwarta dla zwiedzających. Trzeba przy tym dodać, że policjant był bardzo miły i wyrozumiały, nie dość, że nie krzyczał, to nawet wytłumaczył łamanym angielskim (trzeba w końcu przysiąść nad tym francuskim!), jak można tam dojść. Z braku czasu nie udało się, ale super, że taka możliwość w ogóle istnieje.

Rabat okazał się być prężnie rozwijającym się nowoczesnym miastem, z przepięknym wybrzeżem i "starówką". Każdy znajdzie tu coś dla siebie. Miejsce zdecydowanie warte polecenia.  
Na koniec żeby nie było tak kolorowo (a może po prostu bardziej realistycznie) ważne ostrzeżenie! Chyba że to ja mam tak wyjątkowego pecha... Nie ważne jak dobre opinie ma hostel, jak ładnie i czysto się prezentuje, zawsze trzeba wziąć pod uwagę, że mogą tam czyhać miliony maleńkich potworów... Trudno się przed tym ustrzec (no chyba, żeby wziąć własną karimatę, śpiwór/prześcieradło, a najlepiej jeszcze materac, co wydaje się mało wykonalne, szczególnie gdy podróżuje się tylko z małym plecakiem), toteż przynajmniej trzeba się wyposażyć w porządną apteczkę, tym bardziej, że lekarstwa w Maroku do najtańszych nie należą. 

------------------------------------------------------------------------------------------------------------


Poprzedni etap wyprawy
           
              Tanger



Następny etap wyprawy

           Marrakesz

2 komentarze:

  1. Człowiek od razu się lepiej czuję, gdy taki swojski pociąg zobaczy:P i jeszcze opóźnienia jak w Ojczyźnie!:P Niesamowicie jasne (wręcz białe) są te wszystkie budynki co wygląda ciekawie:) Pozdrawiam, Biały Puch

    OdpowiedzUsuń
  2. Rabat taki mało rozreklamowany, a tu się okazuje że warto go odwiedzić. Super tekst, czekam z niecierpliwością na następny odcinek! :)

    OdpowiedzUsuń